czwartek, 11 lipca 2013

Rozdział 1

            Kiedy na Ziemi panował chaos, my byliśmy bezpieczni na Domhain. Żyliśmy tam, oddychaliśmy, budowaliśmy wszystko na nowo. Odkrywaliśmy także nowe technologie, których nie wynaleźlibyśmy na tamtej planecie, a które niezmiernie ułatwiają życie.
            Teraz w każdym domu jest robot pomocnik. Można powiedzieć, że są jak Sendije, ale nie! Wyglądają tak i mają podobne organizmy. Tutaj właśnie naukowcy odkryli technikę „lustra”, dzięki czemu robot pomocnik będzie przykładny i dobry, oraz ludzie mają gwarancję, że nie obróci się przeciwko im.
            A kim ja w ogóle jestem? Córką technologa i chemiczki. Nazywam się Luna.
            Nie możecie sobie wyobrazić, jak to jest tu mieszkać? Nie umiem wam tego opisać, bo nie wiem, jak było tam, na Ziemi. Dla mnie domem jest ta planeta i chyba nie chciałabym jej opuścić.
            Za to mogę wam opisać mój wygląd, to będzie prostsze. Więc… Mam czerwone, falowane włosy. Nie, nie farbowałam! Tutaj różowy, niebieski kolor włosów jest całkowicie naturalny, tak samo jak kolorowe tęczówki. Je też mam, dokładnie takie same jak moje kudełki. Okrągła twarz z rumianymi policzkami. Mam nadzieję, że nie przeraziłam cię swoim wyglądem? Nie? To jedziemy dalej.
            Mam silne ramiona oraz nogi i wysportowaną sylwetkę, jak każdy nastolatek. Jestem wysoka. Moja karnacja jest normalna, nie ma się czym chwalić.
            - Luna, idziemy! – zawołała z dołu mama. Wstałam z westchnięciem z łóżka i ostatni raz przejrzałam swój strój w lustrze. Skromna szkarłatna sukienka z niewielkim dekoltem na ramiączkach i białe buty na płaskim obcasiku nadal wyglądały tak, jak wyglądać powinny.
            - Już schodzę! – odkrzyknęłam i zbiegłam na dół. Naprędce poprawiłam wysoki kucyk i stanęłam przed rodzicielką. Mama pogładziła mnie po włosach z zatroskaną miną.
            - Będzie dobrze, zobaczysz.
            - Niech się panienka nie martwi – usłyszałam mocny, lekko mechaniczny głos robota pomocnika, Monic. Uśmiechnęłam się lekko do pomocniczki. Wiedziałam, że kieruje to w stronę mamy, ale jednak coś kazało mi wykonać ten gest.
            Szliśmy na wybieranie Ochotnika. Było niemal 80% prawdopodobieństwa, że tym razem będę nim ja. Rok temu stałam druga. Dziewczyna, która była pierwsza, nie wróciła już z Ziemi.
            Przełknęłam ślinę.
            Doszłyśmy na duży, główny plac Domhain. W porównaniu z badaniami historyków, mamy bardzo mało mieszkańców – ok. dwóch milionów, więc nie dzielimy się już na kraje i miasta. Nauczyliśmy się posługiwać jednym językiem, którym jest angielski. Mówimy z różnymi akcentami, ale to nadal jest tą samą mową.
            Stanęłam pierwsza w kolejce dziewczyn. Kiedy już wszyscy się tu znaleźli, prezydent z promiennym uśmiechem powitała na wszystkich i wygłosiła standardową przemowę o tym, jak się tu znaleźliśmy, o apokalipsie i Semijach. Nie słuchałam jej przez większość czasu. Patrzyłam wprost na mamę na krzesełku w trzecim rzędzie. Tata pracował. Technolodzy są zwolnieni z takich uroczystości. Zerknęłam z przerażeniem na ekran pod moimi stopami. Zielona strzałka wskazywała na mnie. Zdusiłam w sobie łzy. Bałam się. Okropnie.
            - …ich zadaniem jest zwalczanie Semijów… - usłyszałam silny głos prezydent. Szybko w głowie dokończyłam tą formułkę „Dziewiątym Ochotnikiem będzie...” Płeć Ochotnika nie jest znana. Komputer ją losuje. Proszę, chłopak, proszę…
            Po placu rozległ się robotyczny głos.
            - Dziewczyna.
            Zobaczyłam, jak mama zasłania sobie usta dłonią, jak przerażona patrzy, jak podążam w stronę mównicy. Doskonale wiem, co muszę powiedzieć – to, co każdy Ochotnik.

            - Niech… - słowa z trudem przechodziły mi przez gardło. – Niech wygra ludzkość!